Wspomnienia Eryki Jensen
byłej mieszkanki Trzebieży, obecnie mieszkającej w USA

Moje wspomnienia z życia w Ziegenort.

Drogi Andrzeju, cieszę się, że zapytałeś mnie o dzieciństwo i wspomnienia z Trzebieży, ponieważ miałam pretekst aby zapisać, wydrukować i zebrać to, a nawet dać kopie znajomym, ponieważ oni nie mają o niczym pojęcia ! I w końcu, mój syn i moje wnuki kiedyś może to przeczytają. Pisałam tak, jak bym mówiła, bez żadnej konkretnej edycji.

Dzieciństwo

Urodziłam się w Małej Trzebieży w 1931 roku, ale nic nie pamiętam z tamtego okresu. Chodziłam do szkoły w Trzebieży, a potem w Policach. Matka, Hedwig Miroschnitschenko  powiedziała mi, że byli strasznie biedni. Był rok 1931, mój ojciec Teodor Miroschnitschenko ledwo co mówił po Niemiecku, ponieważ był uchodźcą z Ukrainy po Rewolucji Październikowej z roku 1917, ale za to był świetnym szewcem. Moja matka chodziła od domu do domu, aby zbierać od ludzi buty wymagające naprawy, a później naprawione dostarczała z powrotem właścicielom. Całkowity dochód wynosił w tamtym czasie 10.00 marek miesięcznie.


Rodzina Miroschnitschenko 1931 r.

Z powodów biznesowych zdecydowali się przeprowadzić do Dużej Trzebieży. Przenieśliśmy się do małego domku w pobliżu portu. Zaraz obok teraźniejszego kapitanatu, dawniej rezydencji Pana Trettina. Mój ojciec wybudował drewniany dom, w którym były 2 pokoje. Jeden był szewskim warsztatem naprawczym, a drugi był sklepem obuwniczym, mieścił się on na ulicy Neuwarpstr. (ul. WOP), zaraz obok olbrzymiego domu (dawny młyn) Pani Lemke.


Sklep i warsztat szewski 1934 r.


Z notesu mojego ojca


Papiernia "Skolwin"

Naprzeciwko naszego domu w porcie, pamiętam masę ściętych z lasu drzew przygotowanych do zwodowania, do Feldmuehle (papierni Skolwin) w pobliżu Szczecina.

To było dla nas dzieci wspaniałe miejsce do zabawy. Skakaliśmy z jednego drzewa na kolejne, czasami się jednak kaleczyliśmy spadając z tych właśnie drzew. W parku obok portu odbywały się często festiwale dla dzieci, takie jak festiwal majówkowy. Z tego co pamiętam odbyła się np. parada lamp, z małymi świeczkami wewnątrz tych lamp.
Jedna z moich przyjaciółek mieszkała naprzeciwko sklepu mojego ojca (zaraz obok obecnej księgarni). Jej rodzice mieli olbrzymie gospodarstwo i wiele zwierząt. Bawiłyśmy się na polach, które były przepełnione pięknymi kwiatami. Z drugiej strony ulicy Hindenburgstrasse (Kościuszki) mieszkała moja druga przyjaciółka. Co roku na szczycie stodoły było bocianie gniazdo, po południowej stronie jej domu ( w kierunku Szczecina) znajdowała się olbrzymia łąka. W zimie ten teren zawsze był zalewany i zamarzał. Każdy jeździł na łyżwach po olbrzymim terenie, a szczególnie podczas pełni księżyca, to było po prostu niebo. Naprzeciwko nas w wielkim budynku mieszkała rodzina Prinz. Zdjęcie z dziećmi na sankach - starsza dziewczyna z dzieckiem to Inge Prinz i jej malutka siostrzyczka.


Przyjaciele z dziecięcych lat


1932 r.


1939 r.

Jeśli chodzi o zabawki, to miałam jedną lalkę, która potrafiła otwierać i zamykać oczy. Każdego Bożego Narodzenia moja mama szyła dla niej nową sukienkę i naprawiała oczy, które wpadały do wnętrza jej głowy. Nie pamiętam, aby moi przyjaciele mieli zabawki, oprócz jednego kolegi, który również mieszkał blisko portu. Pamiętam miał zestaw kolejowy. Tym pociągiem bawiliśmy się pod jego kuchennym stołem, u niego w domu.

Pamiętam, że w porcie, pewna kobieta wywieszała swoje pranie. Był również mały prom kursujący do Stepnicy.


Port - przystań pasażerska

Podróże promem do Szczecina i do Świnoujścia były zawsze dobrą zabawą. Moi rodzice często pływali tym promem do Szczecina, ponieważ tam zaopatrywali się w skórę i nowe zapasy produktów potrzebnych do szycia butów. Korzystając z wizyty w Szczecinie  szliśmy do UfaPalast. To było kino. Przed filmem jakiś człowiek grał na Wurlizer Organ i to było najpiękniejsze. Na górze znajdowała się kafejka, gdzie można było kupić kawę i ciastka, zawsze przygrywała jakaś kapela. Pewnego razu była tam kapela Ukraińska. Mój ojciec był bardzo szczęśliwy - mógł porozmawiać z muzykami. Odwiedzaliśmy też Hakenterrasse (obecne Wały Chrobrego), ogród wzdłuż portu w Szczecinie jak pamiętam obsiany był pięknymi kwiatami. Niedaleko  znajdował się rynek rybny.


Ufa Palast -
obecnie Galeria "Centrum"


Hakenterrasse
- Wały Chrobrego


Fischbollwerk -
rynek rybny

W Trzebieży mieszkał jeszcze jeden Rosjanin, również tu przybył po rewolucji. Często go odwiedzaliśmy. Miał olbrzymi ogród za stacją kolejową, pomiędzy Neuwarpstr. (ul. WOP). i Hindenburgstr. (ul. Kościuszki). Zasadził masę drzewek owocowych i jarzyn, oraz posiadał ule. Dostawaliśmy od niego miód. Nie mam pojęcia jak potoczyły się jego losy.

 


Piekarnia Alberta Klossa 1920 r.


Ten sam dom w 1997 r.

W środku wioski była również stara piekarnia. Piekarz, którego widać jak stoi przed domem, pił alkohol na Małej Trzebieży  i kiedy wracał do domu, wpadł do małego strumyka przy drodze i utopił się. Moja mama negocjowała z wdową, Panią Kloss, aby odsprzedała ona ten dom rodzicom, aby mogli założyć sklep obuwniczy. Transakcja doszła do skutku, starsza kobieta miała zostać z nami i mieszkać na górze w olbrzymim pokoju, do tej pory, do kiedy będzie żyła. Później mój ojciec wyburzył olbrzymi piec kaflowy, aby zrobić pokoje. Mieszkaliśmy w kurzu, pyle i bałaganie. Przód na zewnątrz domu został przerobiony, sklep był po prawej stronie, a warsztat był w ogrodzie. Z tyłu domu 2 pokoje były niewykończone, a piwnica została wykopana. Poza kuchnią, warsztatem, sklepem oraz sypialnią, wszystko było zabałaganione. Niestety nie posiadam zdjęcia innego zdjęcia, mam tylko jedno bardzo stare.

Teraz, gdy mieliśmy własny dom, mieliśmy ogród z warzywami, kwiatami i zasadzonymi drzewkami wiśni. Mieliśmy świnie, kurczaki, indyki, kaczki i króliki. Świnia i kurczak były moimi pupilami. Indyk atakował każdego wchodzącego do naszego ogródka, jeśli nie znał tej osoby. 


Warsztat szewski, późniejsze miejsce zabaw.

Drewniany domek, dawniej sklep, został przetransportowany przez konie i toczących się na kłodach do naszego ogrodu. Na strychu tego domu moi rodzice magazynowali buty, które nie były na ten sezon. Reszta domu była moim prywatnym przedszkolem. Bardzo często wracam myślami do tego raju. Nawet zbudowałam mały domek dla mojego syna w moim ogrodzie w Ann Arbor, Michigan w takim samym stylu.

Pewnego razu moja matka, wracając ze Szczecina kupiła mi wózek dla mojej lalki. Sytuacja ekonomiczna się zmieniła. Mój ojciec był wspaniałym szewcem i ludzie z okolicznych wiosek przywozili do niego buty do naprawy. Kupił nowe i szybkie maszyny, ponieważ reperował wszystkie buty dla szkoły marynarskiej w Trzebieży. Ludzie z Hintersee przyjeżdżali na rowerach, aby odwiedzić nasz sklep. Często chodziliśmy na Herzberg, aby zjeżdżać z tamtej wysokiej górki.


Wieża obserwacyjna-przeciwpożarowa (już nie istnieje) na górze Herzberg obok siedziby byłego Nadleśnictwa


Góra Herzberg

 Pamiętam ze to było niebezpieczne. Chodziliśmy do lasu na jagody, maliny i szukać grzybów, tych żółtych. One były takie smaczne. Oczywiście plaża była największą atrakcja, i bardzo często chodziłam całkiem sama poprzez łąki, tam była ścieżka na plaże. Kiedy pomyśle o tym, jak to wtedy było,  żadnej przestępczości, nie trzeba było zamykać drzwi, policja nie miała pracy, ludzie byli po prostu rybakami i rolnikami, i ciężko pracowali, nikt nie próbował oszukiwać. 

Poszłam do szkoły, gdy miałam 6 lat. Dostałam duża piękną torbę z cukierkami, myślę ze to miało ułatwić rozłąkę z matka. Szkoła była w porządku, ale czułam, ze nauczyciele nie za bardzo mnie lubili. Byłam zaskoczona, że moja wychowawczyni w czwartej klasie, Pani Joeks, zasugerowała mojej matce przepisanie mnie do szkoły średniej w Policach. Mój ojciec był temu przeciwny, nawet wycofał  stamtąd moje podanie. 


Szkoła - obecnie M.O.W.  ul. Szkolna

Wojna

W 1939 usłyszałam ze mamy wojnę. Nie wiedziałam, co to oznacza. Mój ojciec miał pełno map w swoim warsztacie. Tak właściwie to chciał uciekać do Szwajcarii, ale to nie wypaliło. On musiał wiedzieć, co się szykowało, moja matka tego nie rozumiała. Moja podroż do Polic nie była prosta. Nasz pociąg, i tego nigdy, nigdy nie zapomnę, wyjechał z Trzebieży o 6:36 rano. Pociąg zabrał więcej uczniów po drodze. Po szkole i ćwiczeniach fizycznych, byłam kompletnie wyczerpana. Często jadaliśmy w Banhofsgaststaette w Policach W szkole nawiązaliśmy dużo znajomości spoza miasta. 

Nie pamiętam nazwy ulicy prowadzącej z dworca kolejowego do mojej szkoły. W szkole uczono nas: angielskiego, łaciny, biologii, matematyki i innych przedmiotów. Później doszedł język francuski, całkiem o nim zapomniałam.


Hydrierwerke Pölitz zdjęcie lotnicze po alianckim bombardowaniu

Pewnego dnia nadszedł rozkaz ewakuacji szkoły z powodu bombardowania Hydrierwerke w Policach. Dla mnie oznaczało to albo powrót do Trzebieży, albo ewakuacje z dala od domu. Poszłam z ewakuacja szkoły do Gartz/Oder. Dano nam prywatne pokoje w domach mieszkańców. Mieszkałam u milej kobiety, ale jedzenie było jak dla żołnierzy, masowe karmienie, pod olbrzymim namiotem. Dostałam gorączki i zachorowałam na żółtaczkę. Wiec moja matka wyrwała mnie stamtąd, zawiozła do dziadka w Angermuende i zajmowała się mną dopóki nie wyzdrowiałam. Później wróciła do sklepu obuwniczego w Trzebieży. Często w weekendy jeździłam do domu. Pociągi były wypełnione po brzegi. Często mdlałam. Później budziłam się siedząc na siedzeniu, które nigdy nie było przeznaczone dla dzieci, tylko dla dorosłych! Chodziłam do szkoły, która była ewakuowana z Berlina do Angermuende. Byliśmy gościnnymi uczniami. Dzieci z Angermuender chodziły do szkoły z rana, a my popołudniu.

 Moje „szczęśliwe czasy w Trzebieży” były teraz nawet smutniejsze, jako że mój ojciec miewał ataki paniki spowodowane wojna, i zdecydował, ze potrzebuje więcej zabawy w swoim życiu. Mówił ze do tej pory w życiu nie miał jeszcze porządnej zabawy. Wiec podróżował pociągiem do Polic, do Szczecina i odwiedzał „łatwe kobiety”. Najpierw sprowadził do domu brunetkę, ale później przyprowadził blondynkę, z która wprowadził się do domu. Moja matka została wyrzucona i jedyne miejsce, w którym mogła mieszkać to był mały pokoik na poddaszu. Moja matka nie miała prawa obsługiwać sklepu, wiec nie miała pieniędzy. Ta blondynka była 24 letnią wdowa po żołnierzu niemieckim z Polic, która urodziła córkę na pięć tygodni przed jego aresztowaniem. Mój ojciec w tym czasie miał 42 lata. Matka zarabiała naprawiając i szyjąc mundury na Malej Trzebieży, a kiedy przyjeżdżałam ja odwiedzić, odwiedzałam ja w małym pokoiku na górze. Ojciec się do mnie nie odzywał. Niemiecki rząd nic nie zrobił, aby pomoc mojej matce.

Rosyjski front był coraz bliżej i bliżej. Dla nas dzieci był rozkaz, że wszystkie dzieci powinny być ewakuowane na zachód, nikt nie powinien wracać do domu. Ja nie posłuchałam tego rozkazu, i chciałam jechać do domu do mamy. Pojechałam pociągiem do Szczecina. Na dworcu był napis, że pociąg do Trzebieży został odwołany. NIE MOGŁAM W TO UWIERZYĆ. Na stacji w Szczecinie, panował chaos, ciągle przejeżdżały pociągi, biegające pielęgniarki Czerwonego Krzyża w gumowych, zakrwawionych fartuchach i transportowani ranni żołnierze. I ja tam stałam. Było bardzo zimno i musiałam iść do ubikacji, ale tego nie zrobiłam, bo w każdym momencie mógł nadjechać pociąg do Trzebieży! Żaden jednak nie przyjechał. Pęcherz nie wytrzymał, i „woda” zamarzła w moich długich ciężkich spodniach. Teraz miałam dodatkowy problem. W tej mojej beznadziejności, wyszłam z dworca Hauptbanhof Stettin (Szczecin Główny) i poszłam na ulice, usiadłam na krawężniku i rozpłakałam się.


W tym samym miejscu po 58 latach

I wtedy poczułam dłoń na moim ramieniu, i glos, który zapytał „dlaczego płaczesz „ To był niemiecki żołnierz. Opowiedziałam mu moja historie, moje niewykonanie rozkazu, i to że nie mam powrotu do domu. Poczym on powiedział mi, że on i kilku innych żołnierzy jadą ciężarówką do Trzebieży, aby uciec łodzią, więc mogą mnie zabrać. Zastanawiam się, co stało się dezerterującym żołnierzom. W każdym bądź razie, o 3:00 nad ranem byłam znowu z moja matka. Ona właśnie na mnie czekała! Kolejnego ranka złapałyśmy „ostatni odjeżdżający pociąg” Niestety, pociąg był przepełniony, tylko jeden przedział był pusty, ponieważ okna były powybijane i było bardzo zimno.


Hauptbanhof Stettin - Dworzec Główny w Szczecinie


Drogi Andrzeju, nie wspominałam, że mój ojciec wniósł wniosek o rozwód z moją matką w Oberlandgericht w Szczecinie. Nazistowski rząd cofnął przydział pieniędzy dla mnie i dla matki. Jako że w 1944 roku większość pracowników, oraz personel sądowy uciekło na zachód, matka otrzymała list, w którym napisano, iż ze względów na różnice pochodzenia małżeństwo dobiegło końca. Mnie oddano matce, podział majątku miał się odbyć po wojnie. Rozwód był niekompletny. Również nie wspomniałam, że na długo zanim wyjechaliśmy, transporty ludzi ze wschodu przybywały przez Odrę. Byli przywożeni promami, oraz wieloma łodziami ze wschodniej strony do Trzebieży, i siedzieli na ziemi  w porcie, oraz w parku, do czasu kiedy zostali przetransportowani dalej ciężarówkami. Pochodzili z dalekiej Rosji, Polski, Czechosłowacji i tak dalej.

Miałam przyjaciółkę, która przybyła z Ukrainy niemieckimi ciężarówkami na zachód Niemiec. Patrzyłyśmy na to nieszczęście, do póki pewnego dnia, nie nadeszła nasza kolej. Pielęgniarka czerwonego krzyża, która mieszkała na przeciwko nas, powiedziała mi, że zmarło dziecko. Matka dziecka nie miała czasu aby je pochować, więc ją poprosiła aby to ona zrobiła to za nią. A tak przy okazji, obok nas znajdował się ratusz miejski Trzebieży (obecnie stara szkoła), urząd nazistowski, na dole w tym budynku znajdowały się magazyny z ubraniami, oraz innymi dobrami. 


Stara szkoła, przed wojna dom handlowy.

Wszystko było racjonowane, nic nie można było kupić. Kolejna posiadłość obok nas należała do nadleśnictwa (budynek Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego - już nie istnieje). Mieli bardzo interesujący dom i piękny ogród. Zajmowali się leśnictwem. Na skos od nas był dom (obecnie przedszkole) naszego doktora, który nazywał się Menzel (po wojnie leczył pierwszych trzebieskich osadników). Dom był piękny wewnątrz a ze zewnątrz w ogrodzie rosły piękne kwiaty. Żona doktora nie mogła sobie poradzić z nadchodzącymi zmianami, zwariowała, poczym zmarła.


Przedszkole, tuz po wojnie była to jedna z siedzib Wojsk Ochrony Pogranicza

Zbliżał się front, wyjechaliśmy na zachód Niemiec.
Pociągi zabrały nas z wieloma przystankami do Szczecina, a stamtąd dalej na północ. W Ribniz wysiedliśmy z pociągu, ponieważ było za zimno. Zostaliśmy przetransportowani ciężarówkami do Wurstow/Fishland. Bardzo małej ładnej wioski. Dostałyśmy małe pomieszczenie z małym żelaznym piecykiem, abyśmy mogły się rozgrzać. Życie nie było takie złe. Szczerze mówiąc podobały mi się rowerowe przejażdżki poprzez Deich. Później Rosjanie podeszli bliżej. Nasze miasto wywiesiło białą flagę na wierzy kościoła, więc obyło się bez walk. Z olbrzymim hałasem, okrzykami do miasta wjechała armia radziecka (Mongoły) Zabarykadowałyśmy drzwi, ale i tak oczekiwałyśmy naszego końca. No i przyszli, sforsowali drzwi, szukali alkoholu i zegarków i wyszli. Nic nam się nie stało


(Przy okazji, znalazłam kilka dat. Żyłyśmy w Wurstow/Fishland od 12 mara 1945 roku do 13 maja, później nadszedł rozkaz, aby wracać do domu. Byłyśmy w drodze od 14 maja 1945 do 15 czerwca -  jeden miesiąc, później moja matka opadła z sił w Eggesin.)


Później przyszedł rozkaz zarejestrowania się. Stałyśmy w długiej kolejce. Ludzie jak my, którzy przybyli ze wschodu, musieli wracać z powrotem na pieszo. Więc o wyznaczonym czasie ruszyliśmy w podróż powrotną do Trzebieży. Lecz jak tylko opuściłyśmy dom z kilkoma rzeczami przewieszonymi przez rower, Rosjanie zabrali nam rower. Teraz większe pakunki musiałyśmy zostawić za sobą. Zabrałyśmy tylko to co mogłyśmy same unieść. Podróż do domu była wręcz nie do opisania. Widziałyśmy mnóstwo ludzi "wracających do domów". Dołączyłyśmy do powozu z końmi. Powiesiłyśmy bagaże po jego bokach i szłyśmy za nim. Wiele razy podjeżdżali do nas na koniach pijani Rosjanie z karabinami maszynowymi. Przeszukiwali nasze bagaże wewnątrz i na zewnątrz powozu i znowu odjeżdżali. To zawsze było przerażające doświadczenie, ponieważ nie miałyśmy pojęcia co im chodzi po głowie, zwłaszcza że większość z nich była pijana.


Myślę, że mniej więcej po 5 czy 7 dniach wędrówki, moja matka nie dała rady. Ogarnęła ją niechęć i była bardzo słaba. Na szczęście to była miejscowość Eggesin, gdzie matka miała ciotkę. To było jej rodzinne miasto. Rodzina nas przyjęła, przebywałyśmy tam około 6 tygodni, do momentu, w którym matka odzyskała siły na tyle, aby można było myśleć o powrocie do domu. Namówiłam ją na podróż do Muetzelburg (Myślibórz). Tam miałyśmy kilku przyjaciół. Nakarmili nas i kontynuowałyśmy podróż do Trzebieży. Po drodze widziałam masę krów stojących w wodzie. Potrzebowały być wydojone, były obolałe. Było również masę waliz z dobrymi ubraniami, a nawet plik pieniędzy leżący na poboczu drogi. To nauczyło mnie wartości rzeczy materialnych !

Sytuacja w naszym domu się nie zmieniła. Mój ojciec był w domu ze swoją 24 letnią kochanką, on sam miał 45 lat, a my znowu wprowadziłyśmy się do małego pokoju na poddaszu. W tym okresie mój ojciec był tłumaczem komendanta rosyjskiego. Pewnego dnia Rosjanin ze strzelbą wtargnął do domu i rozkazał mnie oraz mojej matce wyprowadzić się kompletnie. Dlaczego, nie mam pojęcia. Nie miałyśmy się gdzie podziać, ale znalazłyśmy miejsce do odpoczynku na strychu w stodole mojej przyjaciółki. Następnego dnia moja matka dostała pozwolenie od komendanta na zasiedlenie pomieszczeń, których dzierżawcy wyruszyli na zachód. Nie było najgorzej. Znalazłyśmy łóżka, które nadawały się do spania, ale musiałyśmy chodzić do lasu zbierać gałęzie, aby ogrzać pokój.

W tym czasie oczywiście nie było sklepów aby coś w nich kupić, i nie było jak poprosić innych ludzi o pomoc. Nie miałyśmy zapałek i musiałyśmy nosić rozżarzone węgle od sąsiada do sąsiada by rozpalić ogień w piecu. Nie miałyśmy również soli. Czasami miałyśmy szczęście i udawało nam się wybłagać jakąś rybę. A więc gotowałyśmy ją i jadłyśmy bez soli. Spróbujcie kiedyś. To było nasze jedzenie dzięki któremu przeżyłyśmy przez długi czas - ryba. Później Rosjanie zebrali ludzi do pracy.


Hotel Pflugrad, obecnie Miejski Ośrodek Kultury (MOK) ul. Portowa

Ja miałam sprzątać ulice i Hotel Pflugrad przy porcie. Armia niemiecka składowała mnóstwo rzeczy w głównej największej hali. Było tam dużo proszku do czyszczenia zębów dla armii. Później używałyśmy ryb i tego proszku, był różowy i ładnie pachniał, więc gotowałyśmy z tego mydło, tego również nie miałyśmy. Był to olej z ryb oraz Seifenstein (środek chemiczny który ktoś zostawił) i z tego składało się mydło.
Moja matka dostała rozkaz szycia mundurów dla oficerów, mi kazano pracować w kuchni. W Trzebieży stacjonowało kilka tysięcy Rosjan. Kuchnia była w Persons, w miejscu do którego chodziliśmy do kina.


 Sala Persons (kino) Hindenburgstrasse - obecnie ul. Kościuszki 

 Na sali żołnierze jedli, my - 5 kobiet obierałyśmy ziemniaki od 6 rano do 21 wieczorem w małym budynku, w którym dawniej była pralnia. Posiłki które jedli żołnierze składały się z kapuśniaku z kaszą. Był kucharz z Estonii blondyn, który bardzo nas lubił i był dla nas miły. Żołnierze dostawali również chleb, którego my nie dostawałyśmy, ale miałyśmy zupę. Matka dostawała 1 bochenek chleba na tydzień. Więc znowu przetrwałyśmy.
Później, jednego dnia  niedaleko od nas usłyszałyśmy straszny hałas. Osoba krzyczała i waliła w drzwi. To był mój ojciec, był uwięziony w pralni. Miał możliwość ucieczki i ukrycia się w lesie, ale został złapany i przewieziony do  więzienia w Stettin-Messenthin ( (Mściecino - SS Sonderlager Politz bei Stettin Ausenkommando Stutthof).


I mój ojciec, oczywiście zasługiwał na karę, i doczekał swojego wielkiego momentu. Podziemna kopalnia złota, Krasnajarsk, Syberia, 26 lat. Nigdy go więcej nie widziałam. Ale korespondowaliśmy ze sobą. Przeprowadził się do Lwowa, zmarł w wieku 83 lat.

Krótki czas później ludzie z Trzebieży powiedzieli do mojej matki, "Możesz się ponownie wprowadzić do swojego domu".
I takie właśnie jest życie. Moja matka została wyrzucona ze swej posiadłości, na którą pracowała 16 lat, a teraz mój ojciec stracił również wszystko po drodze na Syberie. Tak przy okazji wspomnę, że wdowa po niemieckim żołnierzu, z którą żył mój ojciec, urodziła córkę. Raz jeszcze wróciła zabrała resztę, później odeszła na dobre. Wprowadziłyśmy się ponownie do pustego domu.

Wszędzie było głośno o tym, że wszyscy Niemcy będą musieli odejść, ponieważ Trzebież będzie teraz polska. Także mówiono o tym, że młodzież będzie deportowana na Syberię. Dla nas, z tego co pamiętam rozkaz opuszczenia Trzebieży, przybył tego samego dnia, w którym barka opuściła port. Żadnych przygotowań. Może inne osoby miały inne informacje.

W porcie stała olbrzymia barka. Ludzie taskali swoje bagaże do portu i wchodzili na węższy pokład. Po obydwu stronach stali polscy żołnierze, którzy co jakiś czas brali bagaże od ludzi i wyrzucali je do wody. Matka wsadziła mnie na tą barkę, abym popłynęła do Niemiec. Miała kuzyna w Ueckermuende, i do niego miałam jechać. Ona została w tyle. Powiedziała, od kiedy jesteśmy na zachodniej stronie Odry, minie krótki czas, i wszystko wróci do normy. Układ był na temat granic wzdłuż Odry i Nysy.

Nie znam daty, kiedy moja matka opuściła Trzebież. Została by dłużej, ponieważ pracowała dla polskiego lekarza, który ze swoją dziewczyną mieszkał w domu Maylahn (obecnie sklep "Łukasz"), sklepie spożywczym na przeciwko naszej szkoły.
Sprzątała i gotowała dla nich. Ale usłyszała, że ja planowałam powrócić do Trzebieży z Ueckermuende, a ona tego nie chciała, nie było komunikacji, wiec zdecydowała się opuścić Trzebież. Były osoby które przekraczały granicę na czarno. Za pieniądze można było zatrudnić tych przewodników i przejść z powrotem do Trzebieży. Może mieli układy z celnikami, albo znali niestrzeżone tereny ?

Więc została jeszcze około 6 miesięcy, kiedy ona z jeszcze jedną kobietą opuściły ten teren czołgając się przez bagno do Ueckermunde. Nie mam pojęcia gdzie to bagno mogło być, ale tam nie było patroli przygranicznych. Obraz Trzebieży, gdy ją opuszczała był straszny. Rolnicy musieli pootwierać drzwi od swoich stodół i chlewów, odwiązać zwierzęta, aby mogły się wydostać. Teraz zwierzęta, konie, krowy, i inne wybiegły na ulice. Jeden koń i jeden pies chodziły za moją matkom, więc zabrała je do domu. Możesz sobie wyobrazić, koń i pies w twoim salonie ? Na drodze rosła koniczyna, mówiła, że czegoś takiego jeszcze nie widziała. W momencie kiedy odeszła nie było jeszcze wielu Polaków. Później już nigdy nie wróciła do Trzebieży. Nie miałam nic przeciwko temu, z tym miejscem wiązały się same złe doświadczenia.

Barka była całkowicie przetłoczona ludźmi i ich dobytkiem. To była ostatnia barka wypływająca z Trzebieży. Niektóre osoby miały okazję opuścić Trzebież łodziami rybackimi już dawno temu. Historia jachtu "Admiral von Trotha"   była taka, że był on wypełniony ludźmi uciekającymi na zachód przed końcem wojny, tak mi się wydaje. Moja matka miała przyjaciółkę, która właśnie na jachcie Trotha miała wypłynąć. Nigdy nie wiedziałam co się stało ze statkiem lub z ludźmi z niego dopóki nie przeczytałam artykułu w gazecie w którym było napisane, że osiadł w Barth. Najwidoczniej, nie udało mu się dotrzeć na zachód. Inne wielkie łodzie były zatopione na Bałtyku, wszyscy ludzie podróżujący na nich utonęli. Tak przy okazji, gdy wszyscy się już osiedlili próbowałam znaleźć swoje dawne szkolne wychowawczynie, była rejestracja w Luebeck, ale wielu z nich nie mogłam znaleźć. Kila z nich nie żyło i o tym akurat wiedziałam. Starsza Pani która mieszkała w naszym domu, Pani Kloss, gdy wróciliśmy z Wurstow, już jej tam nie było. Nikt nic o niej nie wiedział.

A więc, barka opuściła port późnym sierpniem pod wieczór. Przepłynęła swoją trasę wzdłuż lewego brzegu wody, nie po środku portu, ponieważ kapitan nie chciał abyśmy zostali odkryci. Czasami, jeśli zdawało mu się że słyszy odgłos silników, zatrzymywaliśmy się po stronie wyższej wody i po prostu staliśmy w bezruchu. Rano dopłynęliśmy do Ueckermunde. Tam poszłam do kuzyna mojej mamy. Rodzina miała kilka zwierząt hodowlanych, kawałek ziemi i ogród. Byłam powitana jako że byłam potrzebna do pomocy przy żniwach. Ale gdy żniwa się skończyły, zostałam wysłana do mojego dziadka w Angermuende ponownie.

DDR

Dziadek właśnie się ożenił ponownie, i nowa żona nie była zbyt szczęśliwa z tego że miałam się do nich wprowadzić. Wiec poszłam do ratusza i znalazłam pracę jako pokojówka dla nauczycielki i jej starszej matki. Miałam właśnie 14 lat. Miałam łóżko więc miałam gdzie spać, i robiłam wszystko co zostało mi powiedziane, ale jeśli chodzi o jedzenie, to one również nie miały go za dużo. Pamiętam jak kradłam kromkę chleba, musiałam go ułożyć tak aby one nic nie zauważyły, że coś ukradłam. Wynajmowali pokój młodemu chłopakowi, więc musiałam sprzątać pokoje, rozpalać ogień w salonie i wykonywać inne zadania. Byłam już tutaj przez długi czas, ani słowa od matki z Trzebieży. Oczywiście nie było ani poczty, ani telefonów, ani e-mali !


Hedwig Miroschnitschenko po ucieczce z Trzebieży 1947r.

Przywieźli właśnie dostawę buraków cukrowych aby zrobić syrop. Ja byłam w pralni, wyciskając sok z buraków cukrowych. Aby było jasno po prostu zostawiłam uchylone drzwi. Nagle zrobiło się ciemno. Spojrzałam zdziwiona na drzwi, a tam stała moja mama ! W końcu opuściła Trzebież, tak jak już pisałam, razem z inną kobietom, załatwiły sobie drewnianą drabinę i czołgając się przez bagna, udało im się dotrzeć do Niemiec po stronie DDR. Z Ueckermunde, do mojego dziadka, do mojego nowego miejsca pracy, tam byłyśmy, znów połączone ! Pierwszym jej życzeniem było to abym znowu poszła do szkoły, więc podróżowałyśmy z powrotem do Ueckermunde, tam była szkoła średnia, do której uczęszczałam do momentu w którym ją skończyłam i później poszłam do gimnazjum w Pasewalku.

W momencie przyjazdu dostałyśmy mały pokoik w Ueckermuende. Teraz musiałam się przenieść do Pasewalku.
Matce nie pozwolono przenieść się ze mną ! Te zasady prawne były szalone ! Musiała płacić za moją szkołę w Pasewalku moją i swoją rentę. Nie było dla niej pracy, ponieważ nie wstąpiła do partii. Ale przed dewaluacją pieniędzy w 1948 roku, cały czas mogła utrzymywać nad nas wodą poprze handel wymienny. Chodziła do rolników wzdłuż Pasewalku, i negocjowała z nimi aby dali jej małe produkty żywnościowe, z którymi podróżowała do Berlina Zachodniego, który był zablokowany, i tam w sklepach oferowała te produkty w zamian za ... guziki, igły, gwoździe, i inne rzeczy przydatne rolnikom. Poczym wracała do rolników i tak w kółko. Chodziła również do lasów otaczających Berlin, zbierała w nich kwiaty, robiła piękne bukiety i sprzedawała je na głównych ulicach Berlina. Problem był taki, że poprzez te wszystkie ewakuacje, naloty i tak dalej, byłam do tyłu z angielskim i potrzebowałam korepetycji .Korepetycje prywatne kosztowały 7 marek za godzinę. A szkoła kosztowała 20 marek miesięcznie. Ale dla mojej matki najważniejsze było to aby m dostała wszystko to czego potrzebuję. Jeśli ona by nie robiła tego wszystkiego ja najprawdopodobniej bym nie przetrwała, nigdy bym nie pisała, ani nie czytała po Angielsku i nigdy bym nie wyemigrowała. Lecz kiedy nadeszła dewaluacja marek w 1948, każda osoba miała po 70 marek i to wszystko ! A szkoła i czynsz musiały być nadal opłacane. Gdy zobaczyłam jak poświęca się moja matka, zdecydowałam się na opuszczenie szkoły i zostałam uczniem - pomocom dentystyczną. Nie zarabiałam dużo pieniędzy, ale lepsze to niż nic. Opuściłam szkołę bez wiedzy mojej matki. Jej się to nie podobało. Po krótkim czasie mój szef musiał zamknąć laboratorium dentystyczne, a ja kontynuowałam moją pracę jako uczeń w laboratorium dentystycznym w Greifswaldzie. Tam mogłyśmy się przenieść znowu obydwie, i tam zakończyłam swoje egzaminy. Po krótkim czasie pracy w Greifswaldzie znalazłam pracę w Berlin-Hoppengarten. Matka często wpadała z
wizytą. Miałam teraz jakiś przychód, chociaż nadal nie wielki.


Izolacja Berlina Zachodniego

Gdy ludzie w Berlinie mówili o torach kolejowych, które zostały zbudowane wokół Berlina, oznaczało to kłopoty i izolację. Matce i mnie nie dostarczano kartek żywnościowych, ponieważ nie głosowałyśmy, zdecydowałyśmy, że to najwyższy czas na opuszczenie DDR. W tym czasie, 1952 rok, można było nadal podróżować ze wschodu na zachód Berlina. Oczywiście była granica, ale z dokumentami, i niebyt ciężkim bagażem można było przejść na zachód. Musiałam wejść na pierścień
Berliński (kontrola policyjna) 2 razy aby iść do pracy i 2 razy aby wrócić do domu. Każdego dnia brałam kilka przedmiotów (bardzo lekkich) i opuszczałam z nimi przyjaciół z wschodniego Berlina.


Berlińskie obozy dla uchodźców


Kiedy w końcu wyjechałyśmy, miałyśmy tylko bagaż podręczny. W innym wypadku, gdy ludzie nosili łóżka czy coś takiego, wsadzono ich do więzienia! Więc znowu byłyśmy w podróży ! Zameldowałyśmy się władzom i poprosiłyśmy o azyl. Oczywiście nie miałyśmy dobrego powodu, więc ja mogłam opuścić obóz po 6 tygodniach i zostać wysłana do Zachodnich
Niemiec, ponieważ byłam młoda, miałam 20 lat, więc podpisałam kontrakt, w którym miałam zagwarantowaną pracę jako pokojówka. Moja matka ponownie musiała zostać. Miała 49 lat, za stara jak dla nich. Miała pozostać przez 2 lata w obozie w Niemczech Zachodnich.
W czasie w którym opuściliśmy Wschodnie Niemcy, czyli w sierpniu 1952 roku, każdego dnia co najmniej 3000 osób przechodziło do Berlina Zachodniego. Umieszczona nas w starej fabryce około 200 osób w każdej hali. Spaliśmy na słomianych materacach. Czasami w nocy płakały i szlochały dzieci. Mieliśmy jedną łazienkę i jeden kurek z bieżącą wodą w drodze na hale. Aby się umyć, trzeba było stać w kolejce. Żywność była dostarczana przez Czerwony Krzyż. Najczęściej była to zupa, chleb i kawa. Każdego dnia trzeba było iść do wyznaczonych biur, aby zostać przesłuchanym i tak dalej. Za każdym razem godzinami staliśmy w kolejce godzinami. Często słyszeliśmy, że uchodźcy byli porywani i wywożeni z powrotem do DDR. Z naszych okien było widać DDR.

Po około 6 tygodniach, ponieważ ja podpisałam, iż będę wykonywała prace domowe przez pół roku, wyleciałam z Berlina. Moja matka musiała zostać, była za stara miała 49 lat. Moje pierwsze doświadczenie z samolotem i lotem ponad Radziecką strefą na zachód była strasznie szargająca nerwy. Mogliśmy zostać zmuszeni do lądowania. Najpierw zostaliśmy przetransportowani do obozu (baraków) a później w miejsce gdzie przebywały zdeformowane dzieci. Ich rodzice je oddali, a kościół utrzymywał to miejsce. Musiałyśmy wstawać bardzo wcześnie rano, modlić się przed śniadaniem, a później wykonywać naszą pracę. Mycie, sprzątanie, gotowanie i tak dalej, dla tych dzieci. Warunki były ciężki i kilka dziewczyn uciekło, ale policja przywoziła je z powrotem. Obóz był na szczycie dużego wzgórza, zawsze był w chmurach, lub mgle, a dojścia były śliskie. Ja nie uciekałam.

Zostałam zaplanowana do pracy u jednej rodziny w Gladbach. To był olbrzymi dom, Pani miała sklep z narzędziami, miała 2 synów. cały dom był przeraźliwie zimy, tylko biuro było ogrzewane. Więc byłam nieszczęśliwa. W gazecie zauważyłam ogłoszenie, dla pomocy domowej zamieszczone przez angielską rodzinę. Zadzwoniłam pod ich numer, przyjechali po mnie i od razu mnie zabrali. Było to angielskie lotnisko w Erkelenz. Angielski oficer lotnictwa ze swoją żoną i małym dzieckiem. Musiałam wszystko sprzątać, gotować i zajmować się dzieckiem. Miałam 21 lat.

Po 1 miesiącu próby chciała abym podpisała z nią kontrakt na rok. Ale ja byłam zobligowana do pracy w tym charakterze tylko przez 6 miesięcy ! Strasznie się zezłościła, pod zarzutami typu: głupi Niemcy, zażądała abym podpisała kontrakt, albo wyniosła się z ich domu w przeciągu 10 minut. WYNIOSŁAM SIĘ PRZEZ 10 MINUT!

Miałam szczęście że tłumacz angielsko - niemiecki zabrał mnie swoim motorem na kolejny przystanek autobusowy. I dał mi trochę pieniędzy na autobus. Opuściłam lotnisko w Erkelenz i pojechałam do Moechen-Glad z powrotem. Ktoś w obozie w Berlinie dał mi adres swojej ciotki. Mówił, że jeśli będę potrzebowała pomocy, mam do niej iść.

I tak stałam przed jej drzwiami, przedstawiłam się i opowiedziałam jej swoją historię. Ona zapytała "Czy potrafisz robić na drutach ?" oczywiście że potrafiłam. Ona robiła swetry dla ludzi więc jej pomagałam a ona mnie żywiła. Do pewnego dnia w którym przeczytałam ogłoszenie, że potrzebna jest pomoc dentystyczna w Duesseldorfie. Moja podróż do dentysty skończyła się tak, że zatrudnił mnie od ręki. Znalazłam małe mieszkanie w Kaiserswerth/Rhein, w pobliżu zamku króla Barbarossa na 10 miesięcy, więc wszystko szło po mojej myśli. Później znalazłam mały pokoik w mieście na 5-tym piętrze, pod dachem. Toaleta była na pierwszym piętrze. W każdym bądź razie, Niemcy były strasznie przeludnione uciekinierami z Niemiec Wschodnich i dalszych części Europy Wschodniej, nie można było znaleźć miejsca w którym można by zamieszkać, poza bardzo drogimi.

Zostałam w Duesseldorf około pięciu lat, później zdecydowałam przenieść się na południe. Duesseldorf był bardzo zanieczyszczony chemicznie i miałam okropną alergię. Wiec poszłam na kurs pisania stenograficznego i pracowałam dla firmy samochodowej Mannesmann w Monachium.
Kiedy miałam zaledwie 16 lat zadecydowałam opuścić Niemcy, a nawet i Europę. Aby być z daleka od problemów i kłopotów przez jakie przeszliśmy. Dlatego właśnie zdecydowałam aby uczyć technik dentystycznych, ponieważ ludzie na świecie wcześniej czy później będą potrzebowali sztucznych zębów. A Europa zawsze była w stanie zimnej wojny, już od długiego czasu. Z Rosyjskimi czołgami stojącymi w lasach wschodnich Niemiec, pomyślałam, że zajmie im mniej niż 48 godzin aby przedostać się do Niemiec zachodnich.

Na Octoberfest w Monachium w restauracji, była młoda para ludzi  z Florydy. Ciężko im było zrozumieć co było w menu. Młody człowiek próbował im pomóc, ale jego angielski był dla nich za słaby, aby mogli zrozumieć to co on powiedział. Zaoferowałam swoją pomoc. Wytłumaczyłam im jakie są dania a oni byli mi bardzo wdzięczni. Potem powiedzieli mi , że może mogła bym im doradzić rozwiązanie kolejnego problemu. Mieli wypożyczony samochód w Skandynawi u Diesel motor. Zanim zrozumieli jakie paliwo mają tankować, zawsze wlewali złe. Jak by to się miało zdarzyć, pracowałam dla fabryki Mannesmann, firmy założonej przez Augusta Diesel. Wzięłam ich numer telefonu, zapytałam mojego szefa, czy można im jakoś pomóc, a on pokierował mnie do Sched 16, było tam dużo znaków "diesel" weź znak i daj go Ammies, tak powiedział. Pracowałam tam jako pisarka biurowa.
Moi amerykańscy przyjaciele nalepili znaczek Disla na ich samochód i nie mieli więcej kłopotów. Później przysłali mi kartkę na Boże Narodzenie ze Świętym Mikołajem na plaży. Korespondowaliśmy ze sobą.
W międzyczasie przeprowadziłam się do Garmisch-Partenkirchen, ponieważ miałam tam chłopaka. Pracowałam dorywczo jako sprzątaczka, urzędniczka, cokolwiek mogłam znaleźć, do czasu kiedy w końcu wylądowałam jako prywatny urzędnik biurowy sił zbrojnych Amerykańskich, ze względu na moją znajomość angielskiego, zarabiałam od razu więcej pieniędzy.

Moja matka, w międzyczasie, po dwóch latach obozowego życia w Berlinie, pojechała do Deasseldorfu. Miała tam przyjaciela postanowili się pobrać, ponieważ wtedy przysługiwało by im dwupokojowe mieszkanie.

Moja plany emigracyjne, jakkolwiek, cały czas się umacniały. Więc zwróciłam się do kościoła, aby mi pomogli. Znaleźli by dla mnie sponsora z ziemią, dla których trzeba było przez jakiś czas pracować, jako pracownik najemny. Kraje takie jak Kanada czy Australia były łatwo osiągalne. Trzeba było być tylko zdrowy gdy się było zbiegiem ze wschodnich Niemiec.

Ale moja para z Octoberfest zapytała mnie, czy jest coś co mogli by dla mnie zrobić .Więc miałam odłożone pieniądze na podróż i tak dalej, ale mogłam wykorzystać sponsora. Wtedy była bym od razu WOLNA. Oni skontaktowali się ze swoim zięciem, który był pilotem samolotu, on przybył do Garmich aby się ze mną spotkać, później jego żona, i zgadnij co, Oni mnie za sponsorowali, To był czerwiec 1961 roku. Miałam prawie 30 lat.


Cieszę się, że doceniasz moją historię. I jeśli ja mam obraz tego co się działo i jakie były warunki do 1947 roku, ponieważ moja matka tam została, byłoby bardzo interesujące dla mnie, gdyby jakaś osoba z Polski powiedziała szczerze, jak wyglądało życie gdy w Trzebieży osiedlali się pierwsi Polacy. Pamiętam, że armia czerwona zabrała wszystkie dobra, takie jak pianina, meble itp. i transportowała to ciężarówkami do Rosji. Fabryka Hydrierwerke, oczywiście, również powędrowała do Rosji, a nawet i tory kolejowe zostały rozebrane. Myślę, że o tym wiesz. Nie zostawili kompletnie nic. Musiało być niezmiernie ciężko osiedlić się tam i zacząć jakoś żyć. Były domy, w porządku, ale co z jedzeniem ? Sądzę, iż znajdziesz osobę, która to opisze tak jak ja to zrobiłam ? 


W czasie spisywania tej historii przypomniało mi się jeszcze kilka zdarzeń.

W Schiffsjungenschule "Stettin" (obecnie Centralny Ośrodek  Żeglarski) była przetwórnia ryb, kobiety czyściły tam ryby, na rzecz wojsk rosyjskich.


Schiffsjungenschule "Stettin", obecnie COŻ

Zanim przyszli Rosjanie, wiele niemieckich żołnierzy przychodziło na plaże w Trzebieży, nie do portu, i najprawdopodobniej, przeprawili się łodziami do Szwecji. Ponieważ na plaży leżały olbrzymie ilości żywności, jak kartony jajek, butelki alkoholu, puszki z jedzeniem i tak dalej. To było na długo zanim przyszli Rosjanie.


Plaża - widok z lotu ptaka 

Zdarzały się również tragiczne wypadki. Po okupacji Rosyjskiej, w wielkim domu obok obecnej księgarni, na przeciwko sklepu mojego ojca, żyła rodzina Haak. Mieli kilka dorosłych córek. Pewnego razu rosyjski żołnierz szukający kobiety próbował pochwycić jedna z nich. Ona go odepchnęła, on poleciał na piec. Miał przy pasie kilka granatów, które eksplodowały, wszyscy zginęli. To zdarzenie opowiedziała mi pielęgniarka Czerwonego Krzyża, która pracowała z doktorem Menzel. (Ta sama która pochowała martwe dziecko).

Kolejna straszna rzecz miała miejsce, gdy niemiecki żołnierz wrócił do domu do Trzebieży aby być ze swoja rodzina, żona i 4 dzieci, kiedy kilku rosyjskich żołnierzy chciało zgwałcić ta kobietę. Mąż próbował jej bronić i walczył z agresorami. Podcięto mu gardło, kobieta została zgwałcona przez wszystkich żołnierzy, na oczach jej dzieci. Po tym zdarzeniu kobieta uciekła do lasu i się ukryła. Jej bliscy przynosili jej pożywienie, ponieważ  nie opuszczała lasu. W jakiś sposób
dostała się na teren Ueckermunde, dzieci dorosły i jedno po drugim wyjechały na zachód. Dzieci wynajęły swojej matce ładne mieszkanie, ona straciła rozum i zmarła w szpitalu dla psychicznie chorych. Ta historie opowiedziała mi siostrzenica tej kobiety. Była ona moja dobra przyjaciółka, nie wróciła nigdy więcej do Trzebieży.

Gdzieś wokół Trzebieży były pola minowe. Jeden rybak, ja i moja matka odwiedziłyśmy go w Dortmund, on strącił nogę, ponieważ nadepnął na minę. I odświeżając moja pamięć wdaje się, ze inny człowiek z Rosji, Prochno, przyjaciel mojego ojca, również zmarł rozerwany przez minę.

Później widzę piękny obraz mojej szkoły. Na jej tyłach był mały sklepik z jedzeniem. Pewnego dnia wróciłam do domu, po odwiedzinach u mojej przyjaciółki, zobaczyłam ulicy całkowicie wypełnioną ludźmi. Po obydwóch stronach stali Rosyjscy żołnierze z karabinami maszynowymi. Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Ale zanim się zorientowałam, również byłam w
tym tłumie. Żołnierze krzyczeli "dawaj, dawaj!" i zmuszono nas do wejścia do piwnicy pod tym małym sklepem z jedzeniem znajdującego się za szkoła. Zostaliśmy zepchnięci do piwnicy na dole jak sardynki. Ciężko było oddychać. O co w tym chodziło, nie mam pojęcia. Oczywiście myśleliśmy, że nas pozabijają. Później zabrali na zewnątrz jedna kobietę. Czekaliśmy na strzał. Nie było żadnego strzału. Myśleliśmy ze ja zgwałcą. W każdym bądź razie tkwiliśmy tam cała noc. Żadnych wyjaśnień. Następnego ranka wypuszczono nas. Ktoś nam powiedział, ze została dla Niemców wprowadzona
godzina policyjna - więc przesiedziałam jedna noc w wiezieniu. Moja matka nie miała pojęcia, co się ze mną dzieje.  


E. Jensen odnalazła piwnice (dom przy ul. Szkolnej) w której była przetrzymywana - zdjęcie z ostatniej wizyty w Trzebieży 1.07.2003

Napisałeś, ze inni ludzie - Niemcy, którzy odwiedzili Trzebież nie opowiedzieli takich rzeczy jak ja. Może być kilka
przyczyn.
 1. Czy oni również uciekli i zostali zmuszeni do powrotu do domu w Trzebieży? Sprytniejsi ludzie uciekali od razu tak daleko na zachód jak to tylko było możliwe. Oni oczywiście nie musieli wracać do domu. I wielu z tych, którzy odwiedzają teraz Trzebież nie byli tam podczas rosyjskiej okupacji, ludzie ci mieli inne przeżycia.
 2. Mówić wszystko znaczy odsłaniać się. Może to być wstydliwe, gdy ktoś, kogo nie znasz, zna wszystkie szczegóły twojego życia, i to jest twoja własna wina. Mówią: mówienie jest srebrem, milczenie zaś zlotem.
 3. Mogą również nie chcieć abyś ty, osoba mieszkająca teraz w Trzebieży, czul się źle z powodu dawnych jej mieszkańców.

Mam nadzieje, że nie będziesz się po tym czul źle. To się zdarzyło bardzo dawno temu, i czasy były inne.

Eryka Jensen

 

W dniach 28.06.2003 do 6.07.2003  E. Jensen odwiedziła Trzebież ponownie. Jej wspomnienia drukowane są też na stronach "Magazynu Polickiego"

Dalszy ciąg wspomnień wkrótce. 

 

Tłumaczenie: Marcin Kowalik